Matura z jêzyka polskiego - Opowiadania Borowskiego
  Matura z języka poslkiego
  Antyk
  Średniowiecze
  Renesans
  Barok
  Romantyzm
  Pozytywizm
  Młoda Polska
  20-lecie międzynarodowe
  Literatura współczesna
  => Opowiadania Borowskiego
  => Dżuma
  => Inny świat
  => Zdążyć przed Panem Bogiem
  => Tango
  Testy
  Kontakt
  Księga gości

Tadeusz Borowski

Urodzony 12 listopada 1922, drugi syn Stanisława i Teofili Borowskich. W 1926 roku ojciec został aresztowany i wywieziony do Karelii z powodu dawnej przynależności do POW. Cztery lata później matka podzieliła losy męża, została wywieziona na Syberię nad Jenisej. Dwaj mali chłopcy pozostali sami. Starszy – Juliusz – trafił do internatu, młodszy Tadeusz dostał się pod opiekę ciotki. W 1932 roku Stanisław Borowski został wymieniony za więzionych w Polsce komunistów i znalazł sie w Polsce. Dwaj chłopcy: czternastoletni wtedy Juliusz i dziesięcioletni Tadeusz wyruszyli w samodzielną podróż z Żytomierza przez Koziatyn, Kijów do Moskwy, skąd, zaopatrzeni w oficjalne papiery Czerwonego Krzyża, dalej, do Polski. Prawie nieznany ojciec oczekiwał na synów tuż przy granicy, w poleskich Baranowiczach. Matka przybyła do Polski dwa lata później, czyli latem 1934 roku. Rodzina Borowskich osiedliła się w Warszawie. W 1940 roku ukończył gimnazjum na tajnych kompletach, co zostało opisane w opowiadaniu Matura na Targowej. Studiował polonistykę na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, gdzie poznał swoją przyszłą żonę, Marię Rundo (wiele scen z tego okresu zostało włączonych do opublikowanych po wojnie opowiadania Pożegnania z Marią i szkicu Profesorowie i studenci). Pracował w prywatnej firmie budowlanej i współpracował z miesięcznikiem "Droga" ukazującym się w stolicy. W 1943 roku Borowski został wywieziony do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Kontynuował tam twórczość literacką, pisząc m.in. wiersze, piosenki i kolędy, a także listy do narzeczonej Marii, która również znajdowała się w obozie w Oświęcimiu. Obozowa rzeczywistość została opisana w opowiadaniu U nas, w Auschwitzu..., którego podstawą były wspomniane już listy do Marii Rundo. W sierpniu 1944 roku przewieziono go wraz z innymi więźniami do Natzweiler-Dautmergen, a potem do Dachau. 1 maja 1945 r. więźniowie zostali wyzwoleni przez armię amerykańską. Lecz nie był to koniec męki Borowskiego, gdyż został przeniesiony do obozu dla dipisów, w którym pozostawał do września 1945 r.
Po wojnie przebywał w Monachium. W 1946 roku wrócił do kraju. Współpracował z wieloma pismami. Cztery lata po powrocie do Polski, jego twórczość zaowocowała Państwową Nagrodą Artystyczną.
26 czerwca urodziła mu się córka Małgorzata. Borowski odwiedził żonę w szpitalu. 2 lipca trafił z objawami zatrucia do szpitala. Był w stanie zamroczenia gazem i chemikaliami. Zmarł 3 lipca, przeżywszy zaledwie 29 lat. Przyczyną śmierci było najprawdopodobniej samobójstwo.
Czesław Miłosz sportretował go w książce Zniewolony umysł jako Betę. Antoni Halor i Józef Gębski w oparciu o prozę Borowskiego, z wykorzystaniem oryginalnych taśm filmowych z lat 1939-1945, zrealizowali wybitny, wielokrotnie nagradzany film dokumentalny "Testament".
Proza i poezja Borowskiego, przepełniona koszmarem i tragizmem pokolenia Kolumbów, jest jednym z najważniejszych "dokumentów" opisujących rzeczywistość kacetów.


Pożegnanie z Marią - streszczenie


Opowiadanie składa się z trzech części. Cała akcja zamyka się w ciągu jednej doby, trwając od wieczora dnia pierwszego do wieczora dnia następnego, w lutym 1943 roku. Miejscem akcji jest Warszawa, a dokładniej skład materiałów budowlanych przy ulicy Skaryszewskiej w Warszawie. Bohaterem opowiadania jest inteligencka młodzież, zmuszona przez nową, okupacyjną rzeczywistość, do handlu bimbrem czy podrabianymi obrazami.

Rozdział I
Opowiadanie rozpoczyna ponury opis wojennej rzeczywistości („opuchłe chmury”, „burzliwe niebo”, „bezlistne drzewo”). Bohater mieszkał w pokoiku przy kantorku firmy budowlanej, w którym pracował jako magazynier. Odbywało się u niego przyjęcie z okazji ślubu przyjaciół. Pan młody, który był pianistą „wyznania narodowego”, latem został ochrzczony „(…) przy zapalonych świecach, wiechciach kwiatów i miednicy chłodnej, kaplicznej wody, którą zapobiegliwy ksiądz umył mu dokładnie głowę (…)”. Rodzice jego wybranki nie udzielili parze młodej błogosławieństwa, ponieważ nie akceptowali takiego mezaliansu. Wśród gości był przyjaciel narratora – Tomasz z ciężarną żoną - redaktor naczelny dwutygodnika i mężczyzna uważający się za lewicowca. Poza tym handlował fałszywymi obrazami. Kolejnym gościem był Piotr, który leżał między „rozmemłanymi” dziewczynami. Oprócz niego można było tam spotkać zachowującego się dosyć swobodnie, można by rzec – ordynarnie – Apoloniusza, autora znamiennego zdania: „wojna minie, a poezja zostanie”. W pokoju przebywała także młoda Żydówka, która uciekła z getta. Wcześniej była pieśniarką żyjącą w luksusowych warunkach, teraz zaś nędzarką, cieszącą się ze zdobycia szczoteczki do zębów czy zjedzenia kanapki. Choć była szczęśliwa z faktu opuszczenia żydowskiej dzielnicy, jednocześnie martwił ją los pozostawionych tam najbliższych.
Najważniejszym gościem dla narratora była Maria, jego narzeczona. Studentka polonistyki uczyła się na tajnych kompletach (zajęciach uniwersyteckich), na które akurat przygotowywała książkę „Hamlet”. Rozmawiali we dwoje o miłości i poezji. Dziewczyna widziała w tej drugiej niepojętą siłę, która jako jedyna: „umie wiernie pokazać człowieka”, na co bohater dodał: „miarą poezji, a może i religii, jest miłość człowieka do człowieka”. Z pokoju obok dobiegała muzyka z patefonu i zapach alkoholu. Pod sufitem na sznurkach suszyły się okładki do tomiku poezji bohatera. Towarzystwo dobrze się bawiło.
W pewnym momencie mężczyzna poszedł otworzyć bramę, gdyż zajechała tam furmanka po brzegi załadowana meblami. Gdy udało się przepchnąć przez bramę koła zablokowane w rynsztoku, wyszła do niego Maria. Pożegnała się z narzeczonym – kierownik prosił ją o wcześniejsze przyjście do pracy. Dziewczyna rozwoziła wyprodukowany wcześniej bimber do odbiorców, a szef był z niej zadowolony (używała do produkcji trunku mało węgla).
Załadowanej furmance, stojącej na podwórzu, przyglądał się żandarm pilnujący sąsiedniego budynku – byłej szkoły miejskiej, w której obecnie uwięzieni byli ludzie, czekający na wywiezienie na roboty do Niemiec. Furman powiedział do bohatera, iż na polecenie pana kierownika przywiózł rzeczy doktorowej na przechowanie. Kobieta ta była Żydówką, której udało się wyjść z getta (w którym zostali córka i zięć - to właśnie on załatwił teściowej zwolnienie). Oboje mieli opuścić getto następnego dnia (zatrzymały ich interesy). Na wozie, przy rozładunku którego pomagał Tomasz (choć był chory na serce), leżały meble, drobniejsze sprzęty, cały dobytek, jaki w obecnej chwili został bogatej niegdyś doktorowej. Układali wszystko w szopie. Gdy skończyli, narrator ustalił z woźnicą, by ten rano zawiózł „na lewo” metr wapna do klienta.

Rozdział II
Rano spadł śnieg. Bohater otworzył bramę, by dać znak potencjalnym klientom. Wcześniej jednak odprawił pijanych gości i posprzątał pokój.
Właścicielem firmy, w której pracował, był inżynier mający żonę, trwoniącą pieniądze na utrzymanie żebraków, kościołów, zakonników i ich „syna erotomana”. Mężczyzna czerpał z firmy ogromne zyski do chwili, gdy jego pracownicy nie zaczęli kraść z niej towarów i sprzedawać ich „na lewo”. Mimo wszystko inżynierowi wiodło się bardzo dobrze dzięki ugodowym stosunkom z Niemcami. Potrafił wykorzystać nową rzeczywistość: rozbudował składy w centrali, wydzierżawił plac i otworzył filię swego przedsiębiorstwa, kupił dworski pojazd, konia, wynajął woźnicę, nabył majątek pod Warszawą, a także posiadał kawał lasu, rozbudował własną bocznicę kolejową, przy której miał „magazyny przeładunkowe z materiałami budowlanymi”. Choć był tak bogaty, nie zapominał o swych rodakach – dawał im „zarobić”. Gdy trzeba było komuś pomóc lub dać łapówkę „gdzie trzeba” – nie uchylał się od tego. Finansował nawet przez trzy miesiące studia narratora. Ludzie pracujący w filii dorabiali sobie na boku: sprzedawali wapno na ulicy, robili prywatne kursy przewozowe, narrator kradł nawet kredę i ton (glinkę kredową do produkcji farb), które sprzedawał potem w mydlarni.
W firmie pracował także kierownik Jan, z którym bohater wszedł w tajną spółkę handlową: wraz z Marią produkowali bimber. Dziewczyna zajmowała się dystrybucją po cenie detalicznej, a panowie księgowaniem. Jan coraz bardziej zagłębiał się w „lewych” interesach, wykorzystując firmę jako „punkt przelotowy” dla kradzionych i skupowanych towarów. Znał się na złocie i kosztownościach, sprzedawał i skupywał meble, handlował lokalami, miał układy ze złodziejami kolejowymi, z komisami, mechanikami, a poza tym przyjaźnił się ze sprzedawcami i kierowcami. Przed wojną pracował jako magazynier w przedsiębiorstwie żydowskim właśnie u doktorowej. Kupił wtedy auto sportowe i pracował jako taksówkarz. Nabył także pod miastem parcelę budowlaną, a tuż przed wybuchem wojny drugą działkę na przedmieściach.
W okolicy, w której pracował narrator, była dawna szkoła oraz sklepik paskarski, w którym właściciel mający żonę i dwoje dzieci, prowadził nielegalne interesy z żandarmami i policjantami. Nad szklanką bimbru handlował z nimi ludźmi, uwięzionymi w szkole. Nocą policjanci wypuszczali przez okna budynku tych, za których otrzymali od niego pieniądze (sklepikarz był pośrednikiem w wykupywaniu ludzi przez rodzinę czy znajomych). Gdy tylko tacy szczęśliwcy wydostali się na zewnątrz – uciekali we wszystkie strony. Nieraz zdarzało się, że bohater musiał przepędzać pijane uciekinierki – prostytutki – z placu firmy… Właściciel sklepu, nie dosyć, że zarabiał duże pieniądze, to jeszcze oszukiwał klientów, nie doważając towaru. Nie korzystał jednak z usług wypuszczanych dziewczyn. Ślepa uliczka, przy której mieściła się firma, wybrukowana była „kocimi łbami”(kamienie bez asfaltu) i leżała między polem a szeregiem domów, w których znajdowały się: pralnie, mydlarnie, fryzjer. Niedaleko znajdował się kościółek, a tuż przy kolejowym torze schronisko dla bezdomnych.

Rozdział III
Tadeusz (narrator) zajął się powielaniem swych wierszy domowym sposobem (miał w tym celu wypożyczony powielacz). Zdjął ze sznurków okładki tomów poetyckich przygotowanych przez Apoloniusza, po czym zawinął je w pergamin i schował pod tapczan. Na podwórzu woźnica pakował na furmankę dobytek doktorowej, która postanowiła o powrocie do córki i zięcia do…getta. Gdy wóz był już załadowany – usiadła skulona i wystraszona między pękatymi walizami. Choć kierownik prosił ją o pozostanie, ona już podjęła decyzję.
Przed bramę podjechała niemiecka ciężarówka, z której wyskoczył kierowca z komunikatem, iż przywieźli cement. Przy rozładunku Tadeusz kupił parę worków w tajemnicy przed inżynierem. Zamierzał je później odsprzedać z kierownikiem jakiemuś klientowi. Doktorowa, po pożegnaniu z „Jasiem” (tak nazywała kierownika) – pojechała do getta.
Wieczorem sprytny kierownik założył czapkę tramwajarską (zawsze tak oszukiwał, by móc jeździć tym środkiem komunikacji miejskiej za darmo). Tadeusz wyszedł z mężczyzną na ulicę, gdzie spotkali także sklepikarza. Jechały tam niemieckie ciężarówki, z poupychanymi w nich ludźmi z łapanek. Obok samochodów wolno sunęły niemieckie motocykle. Kolumna pojazdów zmierzała w stronę mostu (na zakręcie wskutek tego powstał zator). Gdy samochody się zatrzymały, w jednym z nich bohater ujrzał wciśniętą w tłum ludzi, bladą i wystraszoną Marię. Miała przyjść do niego wieczorem, ale już nigdy niebyło jej to dane.
Dużo później Tadek dowiedział się, że wywieziono ją do osławionego obozu nad morzem wraz z transportem żydowskim („jako aryjsko-semickiego mieszańca”) i zagazowano w komorze krematoryjnej, po czym przerobiono na mydło. Tą suchą, wypraną z emocji wypowiedzią kończy się tekst opowiadania.



U nas, w Auschwitzu - streszczenie

Opowiadanie ma charakter epistolarny i składa się z dziewięciu listów: Tadeusz, który znajduje się w obozie koncentracyjnym w Auschwitz, pisze je do Marii, więzionej w Brzezince (Birkenau). W każdym z nich narrator opisuje szczegóły obozowej egzystencji, tamtejsze zwyczaje, zachowania, problemy, całkowite podporządkowanie się Niemcom. Prócz tego treść niektórych listów jest wypełniona deklaracjami uczuć do dziewczyny, wspomnieniami ich szczęśliwych, wspólnych chwil, studiów, rodziny czy znajomych.

Pierwszy list
Tadeusz przekazał ukochanej informację o swoim uczestnictwie w kursie sanitarnym, który ma przygotować go do pełnienia funkcji flegera. Uczy się podstaw udzielania pierwszej pomocy, zwalczania zakaźnych bakterii (typowych dla niehigienicznego trybu życia -gronkowca i paciorkowca) oraz poznaje zasady przeprowadzania sterylizacji. Mężczyzna opisuje perypetie, jakie miał ze znalezieniem kogoś, kto zgodziłby się przekazać list kobiecie. Jego zmagania przez długi czas nie przynosiły rezultatów. W końcu kolega obiecał pomoc pod jednym warunkiem, że list nie będzie obszerny: „(…)bo to musi być nudne tak do dziewczyny co dzień pisać”.
Tadeusz napomknął także o oryginalnej prośbie pacjenta (przedwojennego bogacza), proszącego o pochowanie go w każdym miejscu, byle nie we wspólnej mogile, uwłaczającej godności ludzkiej. Na szczęście mężczyzna wyzdrowiał i nękający go problem sam się rozwiązał.

Drugi list
Tadeusz opowiada ukochanej o realiach życia w Oświęcimiu. Obecni tam więźniowie chwalili sobie życie w obozie. Mówili o nim z poczuciem wyższości i dumą, czego dowodem może być cytat: „U nas, w Auschwitzu…”. W Oświęcimiu warunki były imponujące, jak na miejsce zagłady: brukowane chodniki, murowane budynki, betonowe podłogi i trzypiętrowe prycze. W porównaniu z nim, obóz w Birkenau, w którym dominowały drewniane baraki stojące w błocie, przedstawiał się o wiele gorzej.
Tadeusz mieszkał teraz w znacznie lepszych warunkach niż przedtem, mając do dyspozycji cywilne ubrania, czystą pościel, ciepłe koce, a w czasie świąt stół nakryty prawdziwym obrusem. Wyznał, że w obozie wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich. Takie kwestie, jak religia czy donosicielstwo, były powszechnie komentowane. Bohater wyjawił swoje uczucia do narzeczonej, której twarzy nie widział od bardzo dawna. Pisał: „Zachowałem w sobie dużo pogody i wiem, że i ty jej nie straciłaś. Mimo wszystko. Mimo pochylonej głowy na gestapo, mimo tyfusu, zapalenia płuc i – krótko obciętych włosów”.

Trzeci list
Tadeusz pisał ukochanej o odwlekających się kursach sanitarnych, o sali muzycznej, w której co niedziela odbywały się koncert symfoniczne dawane przez zawodowych muzyków, pracujących w kuchni oraz o bibliotece („zawiera parę kryminalnych powieści”) istniejącej w obozie. Prócz tego mieścił się tam także puff, czyli „burdel”, składający się z piętnastu kobiet i oferujący swe usługi jedynie uprzywilejowanym (na przykład lekarzom ze szpitala, kapo z komand). Czasem klientami puffu byli także więźniowie, dostający przepustki za dobrą pracę (w obozie kwitł handel tymi dokumentami). W zakończeniu listu wspominał dawne czasy na ulicy Skaryszewskiej w Warszawie.

Czwarty list
W tym liście Tadeusz snuje refleksje na temat masowego zabijania i bierności tysięcy ludzi przyglądających się w milczeniu. Mistyką nazywa bezwarunkowe podporządkowanie milionów garstce ludzi z karabinami. Ludzie z zewnątrz myślą, że życie w Auschwitz to „sielanka”, dali się omamić pozorom życia kulturalnego (bokserskie mecze, koncerty w sali muzycznej) czy przestrzegania zasad humanitaryzmu, pozorów normalności (trawniki posiane wzdłuż bloków, czysta pościel).
Dużo miejsca zajęło mu opisanie sceny przybycia do obozu nowego transportu kobiet, których przybyciu towarzyszyła… orkiestra i dziesięć tysięcy stojących obok bramy mężczyzn. Przywiezione wzywały pomocy, ponieważ wiedziały, że czeka je zagazowanie. Nikt jednak nie zareagował na te krzyki, a tysiące mężczyzn stało w milczeniu. Tadeusz stwierdził, że ludzie spoza obozu myślą, że w Oświęcimiu jest potwornie, choć jest w nim przecież ring bokserki czy orkiestra (to wszystko jednak było oszustwem). Pisał Marii: „(…) może z tego obozu, z tego czasu oszustw, będziemy musieli zdać ludziom żywym relację i stanąć w obronie zmarłych”.

Piąty list
Stanowi kolejną relację z realiów obozowego życia, jak również jest przykładem zadumy narratora nad ludzką egzystencją. Tadeusz opisywał dokładnie swe uczestnictwo w kursach sanitarnych, obowiązkową „gimnastykę”, trwającą godzinę i odbywającą się co dwa dni: „Trzeba było robić setki przysiadów, całe dnie i noce stać w jednym miejscu (…) wisieć na słupku przywiązany za ręce albo na drągu zawieszonym na dwu krzesłach, skakać jak żaba, czołgać się jak węże”.
W dalszej części listu autor wspominał czasy, gdy był wolny i dzielił jeden pokój z Marią, w którym rozmawiali o życiu. Snuł dygresje na temat roli nadziei, zastanawiając się, czy: „gdyby nie nadzieja, iż ten inny świat nadejdzie, że wrócą prawa człowieka – żylibyśmy w obozie choć jeden dzień? (…) Nigdy w słowach ludzkich nadzieja nie była silniejsza w człowieku, ale nigdy też nie wyrządziła tyle zła, ile w tej wojnie, ile w tym obozie”.

Szósty list
Tadeusz przytaczał przeprowadzone lub usłyszane w obozie rozmowy, na temat ówczesnego „życia”. Wspominał swą drogę z więzienia na Pawiaku do obozu, podczas której widział desperackie ucieczki przerażonych ludzi, ścisk, brak powietrza, uduszone trupy walające się między nogami czy rozkładające się zwłoki. W tych rozmowach uczestniczył jego bliski kolega – Staszek. Wspominał on swego przyjaciela Żyda z Mławy, który zajmował się kierowaniem ludzi do gazu. Gdy pewnego dnia przyjechał w transporcie jego ojciec, ten kazał mu wejść do komory pod pozorem kąpieli, ponieważ nie chciał się narazić Niemcom. Później wyjął z jego ubrania rodzinną fotografię, która stała się pamiątką tego, co zrobił. List kończy się opowiadaniem Kurta, kolegi Tadka przenoszącego jego listy do Marii, o makabrycznym wydarzeniu z Mauthausen, gdzie podczas Wigilii dwóch uciekinierów powieszono na szubienicy stojącej na placu obok choinki.

Siódmy list
Od poprzednich różni się tym, że jest porównaniem obozowego życia więźniów do życia starożytnych niewolników. Tadeusz doszedł do wniosku, że nie ma między nimi żadnej różnicy: zarówno więzień, jak i niewolnik, nie mieli nic własnego, obaj byli oznakowani numerem jak zwierzęta, wykonywali taką samą ciężką pracę, chciano maksymalnie ich wykorzystać: „Jaką potworną zbrodnią są piramidy egipskie, świątynie i greckie posągi”. Zadaje pytanie: „Co będzie o nas wiedzieć świat, jeśli zwyciężą Niemcy?”. List kończy się optymistycznym stwierdzeniem, że najważniejsze są myśli i uczucia, dzielone z bliskimi (w jego przypadku – z Marią).

Ósmy list
Tadeusz opisywał w nim aktualne, obozowe wydarzenia. Był szczęśliwy, ponieważ znalazł mężczyznę, który przenosił korespondencję do Birkenau (był to „długi elektryk”). Pisał także o ślubie jednego z więźniów - Hiszpana, złapanego we Francji i dostarczonego do Oświęcimia. Miał on dziecko z Francuzką, która, gdy maleństwo podrosło, chciała wziąć ślub. Dlatego też sprowadzono ją wraz z dzieckiem do obozu, pana młodego ubrano w garnitur i krawat, a wszystko sfotografowano przy dźwiękach grającej orkiestry. Drugiego dnia Francuzkę odesłano do ojczyzny, a Hiszpana na komando. Obóz był pod wrażeniem: „U nas, w Auschwitzu, to nawet śluby dają”.
Tadeusz wspomniał ukochanej o kończących się kursach sanitarnych oraz o otrzymywanych z domu listach. Bliscy donieśli mu o wydaniu jego tomiku. Deklarował Marii, że nie wyobraża sobie bez niej życia, snując wspólne plany: „(…) o życiu, którym będziemy żyć, o wierszach, które napiszę, o książkach, które będziemy czytać”. Opisał jej również dokładnie szczegóły swego aresztowania, nie chcąc, by czuła się winna, czy za cokolwiek odpowiedzialna.

Dziewiąty list
Nie różni się od pozostałych. Tak jak w poprzednich, Tadeusz opisywał liczne zabiegi, które wykonywał, by przekazać ukochanej listy. Zdał także relację z akcji odwszawiania obozu, podczas której: „(…) bloki nabite ludźmi, ale wszy ani jednej. Nie darmo odwszanie trwało przez całe noce”. Opisał także powrót do obozu Banderkomanda, wśród którego rozpoznał dawnego kolegę Abramka. Zajmował się teraz paleniem zwłok (był zafascynowany nowym, ekonomicznym sposobem palenia: „Bierzemy cztery dzieciaki z włosami, przytykamy głowy do kupy i podpalamy włosy”). Tekst opowiadania zamyka zdanie: „Ale to jest nieprawda i groteska, jak cały obóz, jak cały świat”.



Proszę państwa do gazu - streszczenie

W obozie Birkenau trwała akcja dezynfekcji. Wszyscy więźniowie (kobiety i mężczyźni) chodzili nago, ponieważ ich ubrania zabrano do odwszenia, które polegało na wrzuceniu ich do ogromnych basenów wypełnionych rozpuszczonym w wodzie gazem – cyklonem (służącym także do zagazowywania ludzi w komorach). Prócz odzieży, także materace, sienniki i koce zabrano do dezynfekcji, dlatego też ludzie spali na gołych deskach. Panował straszliwy upał. Od kilku dni drogi do krematoriów były puste, transporty nie przyjeżdżały.
Bohater z kolegami żywił się paczkami przysłanymi z domów. On dostał przesyłkę żywnościową od matki. Dzielił się jedzeniem z Henrim oraz Francuzem z Marsylii, należącymi do grupy więźniów nazywanych Kanadą. Była to wybrana grupa pracująca przy rozładunkach transportów ludzi, z których korzystała poprzez zabieranie odzieży i jedzenia. Z tego powodu członkowie Kanady byli na wyższym szczeblu w hierarchii obozowej. Nigdy nie byli głodni.
Blokowy ogłosił, by Kanada zbierała się do rozładowania mających nadejść transportów. Z uwagi na to, że część tej grupy odesłano do komanda na Harmenzach - do pracy w niemieckim majątku – Henrii wziął bohatera ze sobą. Maszerowali w stronę rampy, po drodze mijając pusty lager (obóz) C.
Rampa znajdowała się wśród zielonych drzew. Był to malutki placyk wysypany żwirem, otoczony zielenią. Dalej stał mały barak, w którym na czas przyjazdów transportów była kantyna dla Niemców. Wkoło leżały stosy szyn, cegieł i podkładów kolejowych, zwały desek, kamieni (był to towar przeznaczony na rozbudowę nowych baraków obozowych).
Posty rozstawiali się w określonych odstępach przy torach, ścisłym kołem otaczając rampę. Pozwolili Kanadzie na chwilowe rozejście. Więźniowie usiedli, niektórzy wygrzebywali ze żwiru resztki zbutwiałego chleba. Vertreterzy (zastępcy blokowych) podzielili Kanadę na grupy, każdej z nich przydzielając zadania po przyjeździe transportu. Zajechały motocykle wiozące „obsypanych srebrem odznak podoficerów SS, tęgich, spasionych mężczyzn o wypolerowanych oficerskich butach i błyszczących, chamskich twarzach”. Niektórzy z nich trzymali w ręku teczki, inni kije trzcinowe. Kanada na razie odpoczywała, nielicznym udało się skryć w cieniu. Wszystkim bardzo doskwierał upał.
Nagle nadjechał transport. Pociąg wjeżdżał na rampę tyłem, w zakratowanych okienkach towarowych wagonów widać było twarze ludzi proszących o wodę i krzyczących z przerażenia. Jeden z podoficerów skinął na posta, a ten przejechał po wagonach serią z automatu – trochę się wówczas uciszyło. Pod rampę podjeżdżały ciężarówki, pod które podstawiono stołki. Podoficer z teczką oznajmił, że jeżeli któryś z członków Kanady ukradnie coś ze złota i kosztowności – zostanie rozstrzelany. Otworzono wagony, wskutek czego dostrzeżono niepowtarzalny ścisk podróżnych, którzy mdleli, dusili się w tłoku. Przyjezdni mieli dużo bagażu, nie wiedzieli przecież, że to była ich ostatnia podróż.
Kazano im wysiadać. Kanada brała ich walizy, plecaki, „tłumoki”, po czym składała je na gromadę obok wagonów. Palta umieszczano na następnej stercie. Gdy ludzie pytali ich o swój dalszy los, nie słyszeli prawdziwej odpowiedzi (było to niepisane prawo milczenia). Kanada ustawiała ludzi w dwie grupy: do jednej kierowano młodych, mających iść do obozu i oddalić w ten sposób perspektywę śmierci, a do drugiej, ładowanej na samochody, ludzi skazanych na natychmiastową śmierć (samochody wywoziły ich do krematorium, a potem wracały puste). Ciągle podjeżdżała karetka Czerwonego Krzyża, dowożąca gaz do krematorium. Wszystko odbywało się bardzo szybko. Esesman odhaczał w swym notesie ilość odjeżdżających aut z ludźmi – szesnaście kresek znaczyło około tysiąc ludzi, gdyż do jednego auta wpychano około sześćdziesięciu osób (i tak nie nadążały kursować między rampą a krematorium).
Członkowie Kanady układali na gromadki torebki, ubrania, z których wypruwali zaszyte złoto i brylanty, a potem wrzucali je do teczek przechodzących esesmanów. Segregowali sterty butów, bielizny. Najważniejsze było dla nich jedzenie (znajdowali sterty chleba, słoiki z marmoladą, a nawet spirytus w manierkach, który pili na zaspokojenie upału). Musieli pracować szybko i sprawnie, bez ociągania się.
Otrzymali polecenie uprzątnięcia pustych wagonów, z których wynosili martwe dzieci, uduszone i leżące w ludzkich odchodach: „Wskakuję o środka. Porozrzucane po kątach wśród kału ludzkiego i pogubionych zegarków leżą poduszone, podeptane niemowlęta, nagie potworki o ogromnych głowach i wydętych brzuchach. Wynosi się je jak kurczaki, trzymając po parę w jednej garści”. Żadna kobieta nie chciała się przyznać do tych małych dzieci, myśląc, że w ten sposób zyskuje szansę na przeżycie. Widzący to esesman sięgnął po pistolet i dopiero wówczas starsza siwa pani wzięła od bohatera ciała niemowląt. Zrobiło mu się słabo i chciało mu się „rzygać”. Bardzo brzydka komendantka FKL-u (obóz kobiecy), nienawidząca urody u innych osób, przyszła odebrać młode i ładne kobiety, stojące już w odosobnionej grupie. Zabrała wszystkie do miejsca, gdzie miano obciąć im włosy, odrzeć z ubrań, z godności ludzkiej. Z drugiej strony kobiety te były wśród grupy wybranych, niektóre z nich miały szansę na przeżycie w lagrze. Kanada pakowała walizy i zebrane rzeczy na ciężarówki, które miały odjechać do ponownego przesegregowania w lagrze. Sprzątano pozostałości po pierwszym transporcie, by nie było śladu, gdy nadjedzie następny. Uprzątnięto już trupy z wagonów, które wrzucono na auta, mające zawieść je do miejsca kremacji.
Gdy nadjechał następny transport, pozostałości po poprzednim były już uprzątnięte. Wszystko zaczęło się od nowa… Transporty przychodziły cały dzień, aż do wieczora. Z każdym kolejnym członkom Kanady trudniej było zachować uprzejmość czy spokój. Znowu ludzi rozdzielano na dwie grupy (jedna do lagru, druga do samochodów, a potem do krematoriów), znowu następowało segregowanie rzeczy, rzucanie na sterty, czyszczenie wagonów z ludzkich zwłok. Bohater w pewnym momencie przeżył traumatyczną chwilę: „Chwyciłem rękę trupa: dłoń jego kurczowo zawarła się wokół mojej ręki. Szarpnąłem z krzykiem i uciekłem”.
Choć za jedną kobietą biegło dziecko – ona nie przyznawała się do macierzyństwa. Andrej marynarz z Sewastopola, który miał mętny wzrok od wódki, uderzył uciekającą, chwycił za włosy i wrzucił na auto wraz z dzieckiem. Była tam także młoda dziewczyna o pięknych, jasnych włosach, która spytała bohatera o cel jej podróży. Nie dotrzymawszy odpowiedzi, domyśliła się sama… Z odwagą weszła na stołek i wsiadła do auta.
Narrator wynosił z wagonów niemowlęta zadeptane przez ludzi, po czym wrzucał je na samochody pełne trupów. Zdarzyła się drastyczna historia: „Inni niosą dziewczynkę bez nogi; trzymają ją za ręce i za tę jedną, pozostałą nogę. Łzy ciekną jej po twarzy, szepce żałośnie: »Panowie, to boli, boli…« Ciskają ją na auto między trupy. Spali się żywcem wraz z nimi”.
Wspomina, że byli już zmęczeni i wyczerpani, nie mogli powiedzieć słowa, gdyż było bardzo gorąco, a spirytus pity niby woda powodował niewyobrażalny ból. Nie miał już w sobie odruchu litości, współczucia, żadnych ludzkich uczuć. Grecy z Kanady nie przejmowali się tym wszystkim, objadając się w ukryciu marmoladą, o czym powiedział mu Henri. Pozwolił mu chwilę odpocząć, w wyniku czego narrator wsunął się pod szyny marząc o powrocie do obozu: „Leżałem na dobrym, chłodnym żelazie i marzyłem o powrocie do obozu, o pryczy, na której nie ma siennika, o odrobinie snu wśród towarzyszy, którzy w nocy nie pójdą do gazu. Naraz obóz wydał mi się jakąś zatoką spokoju. Wciąż umierają inni, samemu się jeszcze jakoś żyje, ma się co jeść, ma się siły do pracy, ma się ojczyznę, dom, dziewczynę…”.
Transporty wciąż przyjeżdżały. Segregowało się wszystko. Esesmani złoto ze swych teczek wrzucali do beczek po kawie, które później w szczelnie zamkniętych skrzyniach odsyłali do Rzeszy. Ludzie przywiezieni do obozu nie wiedzieli, że wszystkie ukryte przedmioty i tak zostaną odnalezione: „Nie wiedzą, że zaraz umrą i że złoto, pieniądze, brylanty, które zapobiegliwie ukrywają w fałdach i szwach ubrania, w obcasach butów, w zakamarkach ciała – już im nie będą potrzebne. Fachowi, rutynowani ludzie będą im grzebać we wnętrznościach, wyciągną złoto spod języka, brylanty z macicy i kiszki odchodowej. Wyrwą im złote zęby”.
Gdy już ostatnie auta odjechały do krematoriów, a inne zabrały sterty trupów, esesman zrobił w notesie ostatnią kreskę. Suma ludzi wynosiła piętnaście tysięcy. Kanada wracała do obozu „objuczona chlebami, marmoladą, cukrem, pachnąca perfumami i czystą bielizną, ustawia się do odmarszu. Kapo kończy ładowanie kotła od herbaty złotem, jedwabiami i czarną kawą. To na bramę dla wachmanów: puszczą komando bez kontroli. Parę dni obóz będzie żył z tego transportu: zjadał jego szynki i kiełbasy, konfitury i owoce, pił jego wódki i likiery, będzie chodził w jego bieliźnie, handlował jego złotem i tłumokami. Wiele wyniosą cywile za obóz, na Śląsk, do Krakowa i dalej. Przywiozą papierosy, jajka, wódkę i listy z domu. Parę dni będzie obóz mówił o transporcie »Sosnowiec - Będzin«. Był to dobry, bogaty transport”.
Po powrocie do obozu, mimo nocy, z krematoriów ciągle było widać dym – pozostałość po palonych ciałach.



Główne motywy w opowiadaniach Borowskiego

Motyw Żydów – w opowiadaniu „Proszę państwa do gazu” ukazuje znakomicie zorganizowaną fabrykę śmierci, w której zabijanie Żydów (oraz innych mniejszości narodowych) było jej podstawowym zadaniem produkcyjnym. Jacek Ingot pisze: „(…) ukazuje jej funkcjonowanie, które można obserwować na rampie kolejowej; trwa tu karykaturalny proces produkcyjny, wstępna selekcja surowca – najpierw oddziela się ludzi od klamotów, potem ludzie są dzieleni na tych zdatnych do pracy (jeszcze trochę pożyją) i tych, którzy szli od razu do gazu: starców, chorych, dzieci… Jedyną bronią tych nieszczęśników jest liczba, której nie są w stanie pochłonąć krematoria”.

Motyw Niemca – Borowski przedstawia go jako nazistowskiego wroga polskości, ludobójcę, zbrodniarza, sadystę i zaciekłego antysemitę, oskarża hitleryzm o stworzenie człowieka zlagrowanego.

Motyw reifikacji
Reifikacja to termin pochodzący z języka łacińskiego i oznaczający urzeczowienie, uprzedmiotowienie, sprowadzenie ludzkiej działalności do wytworów rzeczowych lub urzeczowienia stosunków społecznych. Odnosi się do sytuacji, gdy traktuje się coś, co nie jest rzeczą, jak rzecz.
w utworach Tadeusza Borowskiego widać, jak reifikacji ulegał inny człowiek. W „Proszę państwa do gazu” jeden ze współwięźniów beznamiętnie opowiadał drugiemu o spotkaniu ze swym ojcem, którego w chwilę później wysłał do gazu. Liczył się tylko pokarm, człowiek zdolny był do wszystkiego za porcję zupy z pokrzywy.

Motyw śmierci – Borowski ukazał Oświęcim – dwudziestowieczną fabrykę śmierci, w której zabijanie jest zorganizowanym procesem produkcyjnym. W „Proszę państwa do gazu” narrator opisał rozładowywanie transportów więźniów, podczas którego rozdzielano ludzi przydatnych do pracy od grupy prowadzonej do komory gazowej. Segregowano ich jak towar.
W obozie liczyli się tylko żywi, to oni mieli prawo głosu: „Kiedyś chodziliśmy komandami do obozu. (…) Nadeszło DAW i dziesiątki innych komand i czekały przed bramą: dziesięć tysięcy mężczyzn i wtedy z FKL nadjechały samochody pełne nagich kobiet. Kobiety wyciągały ramiona i krzyczały: - Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas! I przejechały koło nas w głębokim milczeniu dziesięciu tysięcy mężczyzn. Ani jeden człowiek nie poruszył się, ani jedna ręka nie podniosła się. Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym”.

Motyw zagłady – z tekstów Borowskiego bije przeświadczenie o degradacji ludzkiego świata, który, jak pisze Urbański, „stał się światem kamiennym, odczłowieczonym, podzielonym na bezdusznych oprawców i bezrozumne ofiary”. Przyczynę tego stanu autor upatrywał w kulturze europejskiej, którą oskarżył o dopuszczenie do narodzin totalitaryzmu i jego potworne konsekwencje.



"Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym", czyli rola opowiadań Borowskiego w powojennym świecie

Cytat ten pochodzi z fragmentu opowiadania „U nas, w Auschwitzu…”, w którym Borowski pokazuje reakcję więźniów na błagania nowo przywiezionych kobiet, nie znających jeszcze „zasad gry” panujących w Oświęcimiu: „Kiedyś chodziliśmy komandami do obozu. (…) Nadeszło DAW i dziesiątki innych komand i czekały przed bramą: dziesięć tysięcy mężczyzn i wtedy z FKL nadjechały samochody pełne nagich kobiet. Kobiety wyciągały ramiona i krzyczały: - Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas! I przejechały koło nas w głębokim milczeniu dziesięciu tysięcy mężczyzn. Ani jeden człowiek nie poruszył się, ani jedna ręka nie podniosła się. Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym”. Ważne jest ostatnie zdanie fragmentu. Jedynym celem, do którego dążono w obozie, było przeżycie. Tylko to liczyło się spośród codziennego odwracania się od drugiego człowieka, od samego siebie być może też (możemy się tylko domyślać uczuć skazańców – poprzez koncepcję behawiorystyczną, zastosowaną przez Borowskiego – nie znamy ich myśli).
Czy „żywi zawsze mają rację przeciw umarłym”? Jak interpretować te słowa? Jak zdefiniować w kontekście utworów reprezentanta pokolenia Kolumbów przymiotnik „żywi”?
Z jednej strony, jeżeli interpretować, że żywymi byli ci, którzy walczyli o przetrwanie, a walkę o przeżycie potraktować jako przejaw człowieczeństwa, to z pewnością wszyscy zlagrowani obozowicze żyli. Ale jeżeli przyjąć, że życie to świadomość konieczności pomocy i okazywanie jej drugiemu człowiekowi, to mężczyźni stojący na rampie i słuchający krzyków przywiezionych kobiet bez cienia współczucia, byli taki samo martwi, jak one w chwilę po zagazowaniu.
Według mnie w obozie nie było już żywych osób. Oznaką życia nie są przecież jedynie przejawy fizjologiczne. O naszym człowieczeństwie świadczy współczucie i empatia, którą potrafimy okazać innym, a w Oświęcimiu główną zasadą było przeżycie, człowiek gotowy był zbierać martwe noworodki za łyżkę marmolady…
Słowa „żywi zawsze mają rację przeciw umarłym” można odczytać również jako zdefiniowanie zadania, które Borowski przydzielił osobom na tyle silnym, że przeżyły. Miały one dać później, po powrocie do cywilizowanego świata (który wyhodował pod swym okiem obozy masowej śmierci), świadectwo prawdzie o czasach „epoki pieców”. Tadek, bohater opowiadań, pisał do swej narzeczonej Marii, gdy przebywał w Oświęcimiu: „(…) może z tego obozu, z tego czasu oszustw, będziemy musieli zdać ludziom żywym relację i stanąć w obronie zmarłych”[„U nas, w Auschwitzu…” – Czwarty list]. Tylko oni mogli w pełni przekazać prawdę o systemie eksterminacji, Holocauście, uczuciach kierujących psychiką człowieka zlagrowanego, a może braku tych uczuć…

Dzisiaj stronę odwiedziło już 48772 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja